czwartek, 27 października 2016

O tym jak poznałam Brazylijczyka i surfera.

Portugalia, październik 2015


Pod koniec sierpnia poznałam chłopaka, który za parę tygodni miał wyjeżdżać na wymianę studencką do Lizbony. Poznaliśmy się na letnim festiwalu, był sąsiadem mojej najlepszej koleżanki ze studiów. Nasza czwórka bardzo miło spędziła wieczór - głównie stojąc na schodach i tańcząc do niemieckiego techno. Pod koniec wieczoru stwierdziliśmy, że musimy się spotkać w Lizbonie. 



Kilka tygodni później bukowaliśmy bilety, a po miesiącu byliśmy już w Portugalii. Mimo tego, że moja koleżanka i ten chłopak znali się już długo, a ja widziałam go wcześniej tylko raz, to czuliśmy się w swoim towarzystwie bardzo swobodnie.

Poza spędzeniem czasu we wspaniałym towarzystwie, spotkaniu dawnych znajomych - cudownej grupy Portugalczyków, z którą nie rozstawałam się podczas mojej wymiany studenckiej we Włoszech, przejedzeniu się słodyczami, burgerami i przepiciu pysznym Porto, pojawiło się wtedy kilku mężczyzn, którym chciałabym zadedykować ten wpis. 



Dwa dni przed wylotem postanowiłyśmy iść na zakupy do supermarketu, aby kupić kilka upominków dla naszych najbliższych. Stojąc w kolejce do kasy czułam na sobie wzrok trzech osób - dwóch wysokich chłopaków i jednej dziewczyny. Patrząc na mnie mówili coś do siebie po portugalsku. Odchodząc od kasy stwierdziłam, że podaruję im uśmiech. Cała trójka odwdzięczyła się tym samym.

Wraz z moją koleżanką kierowałyśmy się w stronę metra, aby wrócić z zakupami do hotelu. Wsiadając usłyszałyśmy, że ktoś za nami krzyczy. Drzwi się prawie zamykały, gdy nagle cała trójka wskoczyła do wagonu. To byli ci z supermarketu - biegli za nami. Jeden z chłopaków usiadł koło mnie i mojej koleżanki, a naprzeciwko nas usiadła ta dziewczyna (muszę przyznać, że była piękna, a jej uśmiech był oszałamiający). Siedzący obok mnie chłopak przedstawił się i zaczął mówić do mnie po portugalsku. Po chwili okazało się, że nie zna angielskiego.. A jego koleżanka  potrafiła przetłumaczyć tylko podstawowe zwroty, ale od czego mamy słowniki w naszych smartfonach.

Był Brazylijczykiem, a ona była żoną jego brata. Dziewczyna śmiała się, że kazał im biec z zakupami za nami, bo musiał dowiedzieć się kim jestem. Nasza rozmowa trwała może 7 minut? Po paru przystankach musiałam wysiąść. Wymieniliśmy się kontaktem.

Ostatniego dnia, po szalonej imprezie w sercu Lizbony, a może na obrzeżach… Szczerze mówiąc nie wiem w jakiej części stolicy wtedy byliśmy, ale wiem, że bawiłam się wspaniale i nawet uchroniłam wtedy pewnego Niemca od popełnienia ogromnego błędu, którego z pewnością by żałował. Co jednak nie zmienia faktu, że sama intencja czyni go chujem w moich oczach. W każdym razie, wraz z moją koleżanką po tylko dwóch godzinach snu, dotarłyśmy na lotnisko.

W kolejce do odprawy dojrzałam w tłumie przystojnego blondyna. Oczywiście dałam mu się zauważyć posyłając mu radosny uśmiech na dzień dobry. Pół godziny później spotkaliśmy się przy bramce - okazało się, że lecimy tym samym samolotem. Kontynuowaliśmy wymianę uśmiechów i flirtowaliśmy ze sobą wzrokiem. Podczas wchodzenia do samolotu zginął z mojego pola widzenia. Gdy już siedziałam na swoim miejscu, z koleżanką obok, oddychającą w papierowy worek, bo się dziewczyna źle czuła.. Ktoś usiadł na trzecim miejscu. To był on. Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem, a moja koleżanka patrzyła się na nas jak na idiotów. Ten przystojniak wyglądający jak australijski surfer, z którym flirtowałam cały poranek miał przydzielone miejsce obok mnie!

Lot z Portugalii do Niemiec trwał ponad trzy godziny. Po tym jak przestaliśmy się śmiać z tego, że przydarzyła nam się sytuacja jak z filmu, rozmawialiśmy ze sobą do końca lotu. Śmialiśmy się i poruszaliśmy tematy, na które zazwyczaj nie rozmawiam z nieznajomymi - to nie był small talk. Nie był Australijczykiem, był Niemcem, który właśnie przeżył duchową podróż swojego życia - śpiąc przez miesiąc na plaży, surfując i tworząc muzykę. Na koniec lotu podarował mi kawałek drewna, na którym było jego zdjęcie, wieczorem przy oceanie. Wymieniliśmy się kontaktem.



Surfera odnalazłam na Facebooku dopiero po miesiącu, bo okazało się, że źle zapisałam jego nazwisko, a niestety nie podałam mu swojego. Od czasu do czasu ze sobą piszemy. Nawet mieliśmy się spotkać któregoś razu w Germanii, ale najwyraźniej nie było nam dane.

Z Brazylijczykiem do dziś śledzimy swoje losy na Facebooku. Chwilę po mojej podróży nawet ze sobą rozmawialiśmy - ja tworząc coś po portugalsku z pomocą googole translator, a on starał się łączyć polski, portugalski i angielski.

Jedno spotkanie, 7 minut, albo 3 godziny - tyle wystarczy, aby ktoś został w naszej pamięci na zawsze. Nie bójmy się ludzi, bo możemy przegapić coś cudownego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...